poniedziałek, 21 grudnia 2020

Wyniki konkursu "Święta, święta..."

 Od 18 listopada do 11 grudnia trwał świąteczny konkurs literacki                           

                                       „Święta, święta..”.

A oto najlepsze prace:


Karolina D. kl. 6h

Był zimny, grudniowy wieczór, jednak można było to stwierdzić tylko po ujemnej temperaturze, bo wokół roiło się od ciepłych świateł, światełek i dekoracji świątecznych. Święta nadchodziły wielkimi krokami, dało się to zauważyć na warszawskich ulicach. Ciepło Bożego Narodzenia emanowało więc zewsząd, a pierwszy raz od dawna ulice i skwery zasypała gruba warstwa śniegu. Całe miasto radowało się myślą o wyczekiwanych białych Świętach. Niedaleko domu Michaliny stała urocza stajenka, a w niej wszystkie postacie związane z Gwiazdką. Wokół stały stoiska z pierniczkami, makowcami, a Święty Mikołaj uszczęśliwiał małe dzieci, rozdając drobne upominki. Cudowny obrazek... prawda? Otóż nie do końca.

Misia jechała z ciotką autem. Płakała, krzyczała... Był dzień przed wigilią, z prędkością światła mijali całą tą świąteczną atmosferę. Dziewczyna była czerwona jak jej ulubiona bombka. Obok niej siedział Dorek, jej pies. Wtulał się w swoją panią, tak naprawdę nie wiedząc, co się dzieje. Michalina też nie chciała wiedzieć... Ciocia krzyczała na nią, kazała “przestać ryczeć”. To jeszcze bardziej ją załamywało. W końcu dotarli pod szpital. Wysiadły, a ciotka mocno szarpnęła Misię za rękę. Zabolało. Wiedziała, że musi się uspokoić. Mimo tego łzy lały się z jej zaczerwienionych, biednych oczu, jakby bezwładnie. Dziewczynka czuła się bezsilna, tak bardzo bezsilna...

Otóż w Wielkanoc mama Misi poczuła się bardzo źle, długo wymiotowała, na końcu zemdlała. Michalina była w szoku, nie wiedziała, co ma zrobić. Zadzwoniła po siostrę mamy, ciotkę Aurelię. Nienawidziła jej, ale nie miała innej rodziny. Płakała wtedy i nie wiedziała o co chodzi... Tydzień później, u mamy wykryto nowotwór mózgu. Niestety, nie dało się go wyleczyć, został za późno znaleziony. Miał zostać jej rok życia. Ta informacja kompletnie załamała Michalinę. Podejrzewała, że ciotkę też, jednak ta nigdy nie okazywała emocji. Ani razu nie widziała jej uśmiechniętej. Wiadomość oznaczała też, że Misia zamieszka u Aurelii. Mama przygotowywała ją na swoją śmierć i spędzała z córką jak najwięcej czasu. Uczyła ją nowych rzeczy, takich jak gotowanie, sprzątanie, radzenie sobie samemu w domu, pranie rzeczy i tak dalej, i tak dalej... To były jednocześnie najgorsze i najlepsze lata w życiu dziewczynki. W końcu, miała tylko 9 lat... Była też bardzo związana z matką, ponieważ miały tylko siebie. Zachowywały się jak najlepsze przyjaciółki i zawsze odnajdywały wspólny język. Dorek został zapisany na szkolenia, w których uczestniczył, aby móc pomóc mamie w razie groźnej sytuacji. Szło mu świetnie i raz nawet uratował jej życie, podając leki. Był to niesamowity pies, można powiedzieć “psi geniusz”. Uczył się szybko i radził sobie z każdymi problemami, dlatego najczęściej słyszał słowa “dobry piesek, dobry Dorek!”. Matka i córka śmiały się, że “w końcu się przydała na coś ta ogromna kupa kudłów”. Śmiały się z tego jak nigdy... Tak, Dorek był dużym psem, mieszańcem husky i czarnego teriera rosyjskiego, jednak był również delikatny, co rzadko się zdarza. Kochany Dorek...

Jednak diagnozy lekarzy się nie sprawdziły. Minęło kilka miesięcy, a mama... cóż, niestety umierała. Leżała w szpitalu, jeszcze przytomna, ale niewiele brakowało aby zmarła... Dlatego przekraczały wszystkie możliwe prędkości i przepisy, aby zdążyć pożegnać się z kobietą.

Biegły jakby się paliło, z ogromną szybkością. Zatrzymał je lekarz.

-Dzień dobry, gdzie się Paniom...

-Dzień dobry, Aurelia Historia, przyszłyśmy do Pani Pauliny Historii...

-Ah, to wy. Jasne, zapraszam. - lekarz wyjął notatnik, wyrwał kartkę i szybko coś zanotował.

- Sala 238, przepustka. Życzę wszystkiego najlepszego...

-Nawzajem- rzuciła ciotka i pociągnęła Michalinę za sobą.

-I wesołych świąt! - krzyknął jeszcze, ale pewnie wiedział już, że nie będą wcale wesołe...



Przed salą stała pielęgniarka, ale nawet nie zdążyła nic powiedzieć. Aurelia rzuciła w nią przepustką i wpadły z impetem do sali. Mama leżała na łóżku ze zmrużonymi oczami.

-Mama! Mamo, mamusiu... - łkała Misia, ale matka tylko ją tuliła, powtarzając cicho:

-Bądź silna maluchu, bądź silna...

Po chwili jednak wskazała na torbę leżącą pod oknem. Dziewczynka posłusznie wzięła pakunek.

-Otwórz jutro, w wigilię...- szepnęła mama. Córka uśmiechnęła się słabo.

-Dziękuję.

-Przepraszam, czas odwiedzin się skończył... to już czas - westchnęła smutno pielęgniarka. Michalina i ciotka pożegnały się jeszcze i wyszły na korytarz. Wszystko dookoła było idealnie czyste, wypolerowane i białe. Ściany świeciły się od białych, ostrych jarzeniówek. Tu nie panowała aż taka wesoła i świąteczna atmosfera. Było smutno... Ludzie płakali, denerwowali się, ale też cieszyli... w tym miejscu przewijało się mnóstwo silnych emocji, aż trudno je zliczyć. Misia tylko patrzyła się na tykający zegar. Nie płakała. Nie czuła już nic. Miała w sobie tylko pustkę. Pustkę, jaką pozostawiła po sobie mama...



***

-Minęły już cztery lata od śmierci Pauliny, a Michalina dalej nie może się ogarnąć. W szkole ma same trójki, cały czas zamyka się w pokoju! Mam już dosyć jej wybryków.

Wymyślam jej coraz to nowsze kary, ale nic to nie daje... zachowuje się, jakby ją to nie obchodziło. Myślałam, że wyrośnie z niej mądrzejsze dziewczę! - Aurelia skarżyła się swojej najlepszej przyjaciółce. Michalina słuchała tego wszystkiego za drzwiami.

-”Ona nic nie rozumie! Dalej nic nie rozumie! Nigdy nie była związana z kimś tak bardzo! Nie rozumie!”- myślała zdenerwowana. Zbliżały się kolejne Święta. Dziewczyna ozdobiła swój niewielki pokój drobnymi ozdóbkami. Na szafce, przy łóżku, leżała pozytywka – to właśnie ten prezent Misia dostała od swojej mamy. Była to dla niej najcenniejsza rzecz na świecie.

Dziewczyna średnio radziła sobie w szkole, nie miała też przyjaciół. Po prostu nikt nie zwracał na nią uwagi. Była niczym duch, cicha i niewidoczna. Sądziła jednak, że to lepsze, niż gdyby ktoś się nad nią znęcał. Twierdziła, że nie potrzebuje przyjaciół, dobrze jej było samej ze sobą. Nie dostawała miłości od ciotki, więc na ogół bała się ludzi i nie lubiła wychodzić ze swojego pokoju. Nigdy zaś nie rozstawała się z świętą dla niej pozytywką.

Jedynym czasem, kiedy wychodziła do ludzi i na powietrze, był okres świąteczny. Wówczas piekła i sprzedawała pierniczki wśród innych straganów. Lubiła tą “pracę”, była dla niej ucieczką od przykrej rzeczywistości. W dodatku, przepisu na szczególne pierniczki, z

bakaliami i cukrem pudrem, nauczyła ją mama. Ciocia często kazała jej spotykać się z innymi dziewczynkami, oczywiście wybranymi przez siebie, lub wychodzić z nią na dostojne spotkania. Była kobietą dosyć staroświecką i lubiła otaczać się luksusowym, czy też średniowiecznym klimatem, przekonując wszystkich, że Michalina jest równie dostojna i grzeczna. Nie zmuszała jej do chudnięcia, Misia była bardzo szczupła, wręcz wychudzona.

Nie lubiła jeść i często zjadała tylko śniadanie, lub nie jadła nic. Aurelia nie zwracała na to uwagi. Dorek natomiast był już starszym psem, miał siedem lat, ale nie zapowiadało się na to, aby umierał. Był w świetnej formie, więc jedynym przyjacielem dziewczyny był właśnie on. Całkowicie jej wystarczał. Kochała go, w końcu był z nią długi czas. Jej rozmyślania przerwał łomot.

-Otwarte - syknęła Misia, wiedząc, co ją czeka.

-Tego się po tobie nie spodziewałam, młoda damo! Jak mogłaś?! - wrzasnęła ciotka. - Trójki jestem w stanie jakoś przeżyć, przechodzisz z klasy do klasy. Ale że zagrożenie z historii?! Nawet na nazwisko masz Historia, a nie potrafisz zrozumieć tak prostych rzeczy, jak daty czy królowie?! Czy ja cię źle wychowuję?!

-Czy ty kiedykolwiek się ze mną uczyłaś?! Nie! Więc czego wymagasz?! - dziewczyna nie wytrzymała.

-Myślałam, że dajesz radę i że wychowuję mądrą kobietę! Ale nie! Jesteś tylko dzieckiem...

-Nienawidzę Cię! - wrzasnęła Michalina.

I to był jej największy błąd. Ciotka podbiegła do szafki nocnej.

-NIE! - Krzyknęła jeszcze głośniej, i rzuciła się aby złapać pozytywkę. Było za późno. Leżała na podłodze, rozbita w drobny mak. W tysiące kawałeczków. Misia zaczęła płakać, krzyczeć, rzucać wszystkim wokół. Była sfrustrowana, zła i załamana. Jej złoto, jej skarb, jej całe życie... teraz rozbiło się i nie było odwrotu...

-Może w końcu nauczysz się mnie szanować! - krzyknęła ciocia i zatrzasnęła drzwi.

Michalina wpadła w kompletną histerię. Rzucała się po łóżku, wrzeszczała... Nienawidziła ciotki z całego serca. Twarz miała kompletnie czerwoną, a serce rozbite, niczym pozytywka... Bolało ją to. Bardzo. I histeryzowała przez kilka godzin. Usiłowała zbierać kawałki szkła.

Było to... trudne.

Nie spała większość nocy, tłumiąc w sobie nienawiść do ciotki. To były jedne z najgorszych Świąt, zaraz po stracie matki. Rozmyślała przez kilka godzin. W końcu wpadła na pomysł.

Zegar wybijał godzinę drugą w nocy. Misia zabrała ze sobą ubrania, zegarek, latarkę, jedzenie i picie. Zniszczyła świąteczne ozdoby. Była zła i od tamtej pory nie znosiła Bożego Narodzenia tak samo, jak surowej cioci. Włóczyła się w ciemnościach, lekko przestraszona. Nie wiedziała gdzie się zatrzymać, odeszła dość daleko. Nie wiedziała też, co ze sobą zrobi, ale była pewna, że nie wróci do domu za żadne skarby. Nawet za pozytywkę...

Chodziła po mieście całą noc i cały następny dzień, jednak nie czuła się zmęczona. Emocje wciąż buzowały w jej zasmuconym sercu. Nie wiedziała co ma ze zrobić. Było jej zimno, nałożyła więc na siebie kolejny sweter. Kręciła się teraz w Opuszczonej Wsi. Miejscowość nazywała się tak, ponieważ naprawdę nikogo tam nie było. Około siedemnastej usłyszała muzykę. Świąteczną muzykę.

-”Jeju, co to?! Tu nikt nie mieszka!” - pomyślała przerażona. - Halo! - krzyknęła. Jej głos odbił się echem, ale świąteczna muzyka nie ustała. Dziewczynka znalazła jakąś opuszczoną, malutką chatkę. W środku było siano. Ukryła się za stogami. A może jej się przesłyszało?

Nie, na pewno nie. Co więcej, muzyka zbliżała się. Teraz Misia już mocno się przeraziła i skuliła się pod sianem. Nagle usłyszała tupot kopyt.

-”Co się tu dzieje?” - myślała, prawie sparaliżowana ze strachu.

-Michalina Historia? - spytał gruby, męski głos.

-”Mój Boże, już po mnie!”- pomyślała, a z oka poleciała jej łza przerażenia. Schowała się jeszcze głębiej, będąc cicho jak mysz pod miotłą.

-Nie bój się mnie. Wiem wszystko, ale nic Ci nie zrobię.

-”Na pewno...”- zadrżała.

-Wątpię, abyś uwierzyła, ale to ja. Święty Mikołaj.

W tym momencie drzwi do chatki otworzyły się, a Misia przez drobny otwór w sianie zobaczyła renifera. Z czerwonym nosem! Postanowiła wygrzebać się z siana. I tak już nic jej nie pozostało. Wyszła i rozczochrana zrobiła jeden krok. Rudolf wydał z siebie dźwięk na kształt radosnego rżenia. Dziewczyna nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zawsze marzyła, aby spotkać Świętego Mikołaja, ale... takie rzeczy zdarzały się tylko w bajkach. Ale jednak, w drzwiach ukazał się brodaty grubas, w czerwonym ubraniu. Zamiast czapki Mikołaja, miał nad sobą czerwoną aureolę z pomponem.

-Nie bój się. Porozmawiajmy - powiedział przyjaźnie Mikołaj. Misia posłusznie podeszła do niego. - Pogadamy już w saniach, chodź za mną. - dokończył. Chwilę później znaleźli się w wozie. Był prawdziwy i niesamowicie wygodny...

-Tak naprawdę ich nie używam, w rzeczywistości się teleportuję. Ale dziś zrobiłem wyjątek.

-Dlaczego?

-Ponieważ potrzebujesz pomocy! Ho, ho, ho! - krzyknął, a potem wzbili się w górę. Wszystko nagle nabrało kolorów. Było tak pięknie, tak cudownie... w końcu dolecieli do miasta, gdzie widać było światła, światełka i ozdoby świąteczne. Wokół latały lampiony i gwiazdy... Michalina nigdy nie przeżyła czegoś tak wspaniałego.

-No cóż, Misiu. Nie musisz nic opowiadać, wiem o wszystkim. Nie pytaj skąd - zaśmiał się Mikołaj. Dziewczyna uśmiechnęła się. - Gdy twoja ciocia była małą dziewczynką - kontynuował - również do niej przyszedłem. Obiecała być grzeczna, niestety jej się nie udało. To jasne, że jej przebaczyłem, jednak bardzo mi szkoda Ciebie... Przeżyłaś naprawdę dużo.

Jesteś silna! Zasługujesz na prezent.

-Mikołaju... Błagam... Napraw moją pozytywkę! Ciocia mi ją zniszczyła, a to mój największy skarb! Proszę...- spochmurniała dziewczyna.

-Spełnię twoje życzenie, ale nie tylko. Muszę porozmawiać z Aurelią. - powiedział Święty.

Lecieli jeszcze kilka minut, podziwiając widoki świątecznej Warszawy z góry. Ludzie na dole byli szczęśliwi, a Misia... trzeba przyznać, też. Spotkało ją niesamowite szczęście. Z okien można było obserwować, jak inni jedli kolacje wigilijne, imprezowali, rozdawali prezenty... Spóźnialscy szybko ubierali choinkę, upuszczając przy tym niezdarnie szklane

bombki i śmiejąc się ze swojego niezorganizowania. Michalina wiedziała, że Gwiazdka, to jednak magiczny czas... W końcu ujrzała swój dom. Wylądowali. Mikołaj wygramolił się z sań, potem pomógł wyjść Misi, a Dorek i renifery chyba prowadzili rozmowę, bo wymieniali się szczeknięciami i rżeniami.

-Aurelio Historia! - krzyknął Święty.

Tymczasem ciotka siedziała zdenerwowana, przy mapie w salonie. Gdy tylko usłyszała głos, zrozumiała, że jest on znajomy.

-”Święty... Mikołaj?” - pomyślała zaskoczona. Wyjrzała przez okno. Usłyszała świąteczną muzykę i dostrzegła... - Mój Boże! - momentalnie wybiegła na ulicę.

-Święty Mikołaj, to ty...? - spytała oszołomiona.

-Tak. Jest ze mną Michalina.

-Michalino! Jesteś! Szukałam cię! - Aurelia chciała do niej podbiec, ale ta odsunęła ją od siebie.

-Wiem o wszystkim, Aurelio. Rozbiłaś prawdziwy skarb i męczyłaś tę biedną, małą istotkę... Wybaczę Ci, jeśli ją przeprosisz i obiecasz, że nigdy się tak nie zachowasz.

I wtedy stało się coś niesamowitego. Czarne, zmęczone oczy, zmieniły się w niebieskie, młodziutkie i piękne oczka. Ciotka stała jak wryta. Przed jej oczami stanęło całe jej życie, wszystkie błędy, wszystkie radości, smutki... każdy najmniejszy wątek. Przeżywała to, płakała. W końcu otrząsnęła się. Upadła na kolana.

-Ja... ja tak bardzo przepraszam... przez te wszystkie lata... Misiu, matka moja i twojej mamy... Ona znęcała się nade mną, nienawidziła mnie... A Paulinę kochała i ceniła ponad wszystko! I przez ten cały czas byłam tak bardzo zazdrosną i złą kobietą... Jesteś najsilniejszą dziewczynką jaką poznałam. Jesteś cudowna. Przepraszam, przepraszam za wszystko!

Teraz obie płakały, a i renifery i Mikołaj otarli łezki wzruszenia.

-W-wybaczam Ci... - wydukała przez łzy Michalina i przytuliła się z ciotką.

-Kocham takie zakończenia! - zarżał Złośnik.

-Oh, ja też! - odszczekał Dorek.



***

Na kolację wigilijną zostali zaproszeni wszyscy, nawet renifery! Mikołaj zajadał się pysznościami, mówiąc przy tym, że od poniedziałku przejdzie na dietę. Ciotka i Misia śmiały się z tego, jak nigdy. Było tak miło... A gdy ten wielki dzień się skończył, Michalina wchodząc do swojego pokoju zauważyła złożoną, calutką pozytywkę.

-Dziękuję - szepnęła, uśmiechając się do okna. A na niebie, zabłysła gwiazdka. Ah, Święta...



Błażej W. kl. 6h

                                                             Jak zostałem Świętym Mikołajem     

                            W połowie listopada w telewizji emitowano już reklamy produktów

 z bożonarodzeniową scenografią. Patrzyłem na padający w spotach puszysty śnieg, przytulne, cieplutkie  domy, spoglądałem na wypiekanie bajecznie kolorowych pierników i…ze smutku pękało mi serce. Nie dlatego, że doskonale zdawałem sobie sprawę , że producenci chcą po prostu zbić duże pieniądze i „grają na naszych emocjach”. Najsłynniejsza reklama świąteczna Apartu była nagrywana koło mojego domu w Otwocku- wyremontowana willa Gurewicza z mojego okna nigdy nie wyglądała tak magicznie i zachwycająco jak na szklanym ekranie z Lewandowską i Sochą. Pękało mi serce, gdy widziałem chorych - jednocześnie mamę i tatę…

                            Zaczęło się po powrocie mamy z drugiej pracy. Weszła do mieszkania blada

 i zmęczona, od razu zawinęła się koc i położyła. Miała straszne dreszcze i trzęsła się z zimna. Pocieszała nas, że z pewnością przemarzła i po prostu się przeziębiła, a jutro wstanie i będzie już dobrze. Niestety, nie było lepiej, nie dawała rady nic robić, była słabiutka i malutka jak okruszek. Baliśmy się, bo nie mogła niczego jeść, a i tak ważyła tyle co piórko. Po dwóch dniach tata zrobił się gorący jak piec, a było mu zimno. Mocno zagorączkował . Byłem przerażony i zestresowany, a gdy następnego dnia pokładał się mój starszy brat, wystraszyłem się nie na żarty. Sebastian dostał ibuprom i zaczął kręcić się po domu. Najgorsze było to, że zaczęliśmy sobie uświadamiać najgorsze - nie mogła to być zwykła grypa, bo wszyscy się szczepiliśmy. Po trzech dniach ojciec stracił smak  i zapach, wtedy rodzice podjęli decyzję o zrobieniu testu na koronawirusa, spodziewali się już najgorszego. 

Boże, jak się bałem! Codziennie słyszałem, ile ludzi umiera z powodu tej choroby, a w szpitalach  brakuje tlenu i respiratorów.

Jezu, jak stracę razem i mamę, i tatę?! Ci, którzy przechorowali koronawirusa, pisali w Internecie, że schudli po 20 kg. Co zostanie z mojej mamy, jeżeli teraz ważyła zaledwie 49 kg! A nie mogła jeść!

Następnego dnia po zrobieniu testu, mama otrzymała telefon - automat z Sanepidu poinformował ją o 10 – dniowej kwarantannie. Mama sprawdziła na podanej stronie internetowej wynik - tak, złapała koronawirusa. Na wynik taty czekaliśmy resztę dnia - niestety również był pozytywny. Wtedy ja też zrobiłem się słaby i zmęczony, musiałem się położyć, bo dosłownie ścięło mnie z nóg. 

Kolejne dni były też straszne. Mama nie dawała rady przejść z pokoju do kuchni, prostą kanapkę robiła mi  z godzinę, bo nie miała sił …

Płakała z tej bezradności. Nie chciała nic mówić swojej mamie, żeby jej nie zamartwiać , a my nie widzieliśmy dziadków od wakacji, bo – ze względu na ich podeszły wiek- odraczaliśmy odwiedziny. Martwiłem się, jak będą wyglądały te święta. Co roku byliśmy przecież u babci, w jej wielkim  i cudownym domu, wydawało mi się, że to właśnie mama mojej mamy - jak czarodziejka z różdżką - wywoływała tę magię świąt. Ten wspaniały barszczyk, uszka, ogromna do sufitu pstrokata choinka  z mnóstwem światełek, długie rozmowy z ciociami , wyczekiwanie prezentów…Te przepyszne ciasta, pachnące goździkami i cynamonem pierniczki… To nie mogło się udać w tym nieszczęsnym roku pandemii w Otwocku. Było mi strasznie smutno, a dni mijały w strachu i niepewności. Rodzice całymi dniami byli bardzo, ale to bardzo słabi. My z bratem siadaliśmy do zdalnych lekcji, a rodzice - choć wykończeni chorobą - odpytywali nas przed sprawdzianami online.  Byliśmy obaj z Sebastianem załamani, przygnębienie powodowało też przymusowe siedzenie w domu. Kwarantanna nie pozwalała   wyjść na dwór, brakowało  nam świeżego powietrza, dotlenienia.  Pogoda też działała depresyjnie - było szaro, brzydko, brakowało słońca. Pewnego pochmurnego dnia, pod sam koniec listopada, postanowiłem… zostać Mikołajem. Patrząc na okrytą w kołdry mamę, którą ledwo było widać zza pościeli,  jak malutka dziewczynkę, zdecydowałem, że biorę sprawy w swoje męskie ręce.

Musiałem tylko zaczekać aż skończy się izolacja (w sumie ponad  3 tygodnie zamknięcia!) i będę mógł wyjść z domu. Kiedy to nastąpiło, po cichutku wymknąłem się z mieszkania i -zabrawszy moją skarbonkę – popędziłem do sklepu. 

Ponieważ działałem w konspiracji, musiałem być jak najszybciej z powrotem, tak żeby nikt 

z domowników nie zauważył mojego wyjścia. Z bratem było to proste - z słuchawkami na uszach uczestniczył w zdalnej lekcji, a że trwała „odpytka” z historii byłem pewny, że się w niczym nie zorientuje. Gorzej było z nadopiekuńczą mamą, wydawało mi się, że nawet jak drzemie, to jednym okiem spogląda - czy któreś z dzieci czegoś przypadkiem nie potrzebuje! Tata spał jak zabity. 

Bezszelestnie ubrałem się i wyszedłem na dwór. 2 grudnia  już przed 16-tą jest ciemno, 

a dodatkowo dopiero wtedy dzieci mogły same wychodzić - tak zadecydował rząd. Najbliżej mam sklep z bielizną, bałem się ryzykować i oddalać do Galerii Kupieckiej.

Wszedłem do „bieliźnianego” i zobaczyłem od razu przy ladzie przepiękne świąteczne skarpety! Były w kolorach Bożego Narodzenia: czerwonego, złotego i ciemnej zieleni. Cudne! Z reniferami, gwiazdkami, choinkami, bombkami, cukierkami! Wpadłem na pomysł byśmy wszyscy mieli identyczne, tak można by podkreślić , że jesteśmy zgraną rodzinką. Wybrałem więc takie same - rozmiar 43 dla taty i Sebastiana, 36 dla mamy, 37 dla mnie.  Cieszyłem się z wcześniej poczynionego (przy porównaniu rozmiarów buta) odkrycia, że mama ma już mniejsze stopy ode mnie. Było mi miło i lekko na sercu z myślą, że sprawię niespodziankę i radość  rodzinie, że matce będzie cieplutko , bo wiecznie  marzły jej nogi. Naprawdę bycie Mikołajem daje poczucie szczęścia! Zapłaciłem i pędem pobiegłem do domu. Z duszą na ramieniu otwierałem drzwi, cały się  spociłem , bo bałem się, że zauważą moje wyjście i będzie po zaskoczeniu. Na szczęście powitała mnie cisza, jak makiem zasiał. Zdjąłem kurtkę i buty i cichaczem schowałem się w moim pokoju, tam wrzuciłem prezenty za łóżko , złapałem pierwszą lepszą książkę i udawałem , że czytam. Po pięciu minutach zajrzała mama i zapytała czy zjem placki, odetchnąłem z ulgą i odpowiedziałem, że chętnie. Gdy poszła je robić, zabrałem się do odklejania cen oraz opakowywania prezentów. Wyszukałem ozdobne papiery  i zawiązałem wielkie czerwone kokardy  na każdej parze skarpetek, po  czym ukryłem podpisane zawiniątka za łóżko. 

4 grudnia rodzice zaczęli dochodzić do siebie, tata pojechał  do Warszawy na Saską , by oddać osocze ( ratunek dla trzech ciężko chorych) , a mama postanowiła wyruszyć na swoją ukochaną jogę, by - jak to określiła - odzyskać kontrolę nad własnym ciałem. Bardzo się martwiła o formę, bo nawet najsłynniejsi sportowcy przyznawali w mediach, że odzyskiwali siły po wielu  tygodniach. Osocza w punkcie pobrań nie pozwolili jej oddać, bo waga ciała tego, kto innym chce ratować życie, musi wynosić minimum 50 kg, a ona tyle nie miała. Kiedy oboje wyszli z domu, popędziłem do pokoju brata i wtajemniczyłem go w mój kolejny plan niespodzianki - ustrojenie choinki po naszym blokiem. Otóż w wakacje ojciec zakupił i następnie posadził na osiedlowym trawniku choineczkę. Skrupulatnie ją podlewał i pielęgnował. 

Poszliśmy do piwnicy po pudła z ozdobami- przynieśliśmy błyszczące srebrne i złote łańcuchy oraz kolorowe światełka. Zawiesiliśmy  wszystko na drzewku, pozostała kwestia przedłużacza  i uruchomienia oświetlenia na zewnątrz. Na szczęście brat jest po tacie „złotą rączką” i po szybkim telefonie do kolegi, który wybiera się do technikum elektronicznego, pod blokiem rozbłysły czerwienie, fiolety, błękity , zielenie, róże… Aż sąsiedzi wychylali się z okien , a mijający nasz blok przechodnie ze zdumienia otwierali szeroko usta! Choinkę spowijały pstrokate łańcuchy, pozawieszaliśmy wielkie bombki. Od trzech tygodni nie śmieliśmy się – a ta sytuacja wywołała u nas wybuch śmiechu.

Wcześniej w każde Boże Narodzenie zastanawiałem się, co JA dostanę od Mikołaja. W tym roku nie myślałem o tym wcale, zrozumiałem, że wiele milsze jest DAWANIE INNYM. Jest mi teraz miło i przyjemnie czuć w sercu radość z oczekiwania na miny rodziców i Sebastiana . Codziennie myślę o tym, że będą to inne święta - bez przepychu, ogromnej ilości potraw,  u nas w bloku. 

Ale najważniejsze – że z rodzicami w domu, nie w szpitalu, nie na cmentarzu. Bogu dzięki za to!


Alicja Sz. kl. 6a

„Święta, święta…”

Nie lubię świąt. Sama nie wiem czemu, po prostu źle mi się kojarzą z moją przeszłością. Dlatego zawsze, gdy nadchodzi ten bożonarodzeniowy okres, otacza mnie niechęć do wszystkiego i żal. Zwykle nie mówię o moich świątecznych poglądach, bo wiem, że źle by to było odebrane. Tak już jest.              

  Najbardziej jednak przytłacza mnie to, że od jakiegoś czasu, w każde święta, dzieje się coś niedobrego. W tamtym roku tuż przed Bożym Narodzeniem rodzice się rozwiedli. Wtedy mama zaczęła ,,żyć” pracą. Całymi dniami w niej przebywa, a gdy wraca, to zawsze jest wykończona i pada na łóżko. Zdążyłam się do tego przyzwyczaić, ale zawsze jest mi przykro, gdy widzę ją tak strasznie zmęczoną. Nie oznacza to, że mama się mną w ogóle nie interesuje. Wręcz przeciwnie! Zawsze robi wszystko,  żeby spędzić ze mną jak najwięcej czasu. Jedynym plusem w święta właśnie jest to, że mogę więcej czasu spędzić z rodziną, ale to już nie będzie to samo… bez babci…babcia przed tygodniem trafiła do szpitala.

Gdy tylko się dowiedziałam, co się z nią dzieje, wpadłam w furię.  Miałam nadzieję, że będą to pierwsze święta, w których nic nie będzie się złego działo, a okazało się, że jedyna osoba, której mogłam się wygadać i która mogła zawsze mi pomóc, będzie walczyć o życie. Nie wiedziałam, co mam robić! Nikt tak naprawdę nie wiedział, kiedy zobaczymy babcię. 

- Mamo, mogę odwiedzić babcię? - spytałam któregoś razu.

- Nie dzisiaj, babcia odpoczywa.

-Aha…No tak…Czy babcia wyzdrowieje? - jęknęłam.

- Nikt tego nie wie - zamyśliła się mama - Nie myśl o tym! Babcia wyjdzie ze szpitala zanim się obejrzysz! 

Wiedziałam, że mama mówi tak tylko dlatego, żeby dodać mi otuchy, ale mimo to jej słowa mnie trochę pocieszyły. 

  Okazało się, że na leczenie babci potrzeba bardzo drogiego lekarstwa. Mama dużo zarobionych pieniędzy przeznaczała na dom, jedzenie dla nas lub różne rzeczy dla mnie. Nie mogła sobie pozwolić na taki duży wydatek. Oddałam wszystkie moje oszczędności na leczenie babci, ale to nadal było za mało. 

  Lekarze powiedzieli, że bez tego leku babcia nie ma szans na powrót do zdrowia. Nie ukrywam, że te słowa mną wstrząsnęły. Byłam już przygotowana na to, co się wydarzy. Nagle jednak stała się rzecz, która odmieniła wszystko. Dosłownie wszystko. I to za sprawa zbliżających się świąt, których tak strasznie nie lubiłam. 

 - Wolontariusze z naszego miasta organizują świąteczną zbiórkę na rzecz babci! - krzyknęła mama z salonu. 

- O czym ty mówisz?! - zapytałam. 

Mama zaczęła opowiadać ze łzami w oczach o tym, co organizują młodzi ludzie z wolontariatu. 

- Czyli uratują babcię?

-Jeżeli uzbieramy odpowiednią kwotę, to tak!

  Minęły dwa tygodnie. Dzisiaj jest Wigilia. O babci jeszcze nic nie wiem. Siedziałam z mamą, ciocią i wujkiem przy stole. Było mi smutno, bo brakowało mi babci. Po chwili mama oznajmiła, że ma dla nas wszystkich specjalny prezent. Poszła do przedpokoju, otworzyła drzwi a w nich…

-Babcia! - krzyknęłam i pobiegłam w jej stronę. Uściskałam ją i zaprowadziłam ją do stołu - do tego pustego nakrycia dla niespodziewanego gościa. Wszyscy złożyliśmy sobie świąteczne życzenia i podzieliliśmy się opłatkiem. Cały wieczór spędziliśmy przy choince, śpiewając kolędy. To był wyjątkowy wieczór i piękne Święta Bożego Narodzenia!



Dominika M. kl. VI e

„Wyprasowana koszula, czyli moja opowieść wigilijna”

Pana Józefa znali chyba wszyscy z naszego osiedla, czasami miałam wrażenie, że nawet większość mieszkańców z ulicy Zielonej w Józefosławie, a ciągnie się ona prawie przez całe miasto. To starszy pan, który zawsze niezwykle skromnie był ubrany, pojawiał się codziennie na Zielonej już od 6 rano, a znikał razem z zachodem słońca. Nikt jednak nie wiedział, gdzie pan Józef mieszka, czy ma rodzinę, ale nikogo to nie interesowało. Jego twarz była szara i pomarszczona, miał długą siwą brodę, wąsy i półdługie siwe włosy. Odnosiłam wrażenie, że nikt nie dbał o niego w domu, ponieważ koszule miał nieuprasowane, chodził wciąż w jednych granatowych spodniach, a czarna kurtka miała już wiele łat. Nie wyobrażam sobie, żeby mój tata chodził w pogniecionej koszuli, a mama przez cały tydzień w jednych spodniach!                                                                                                                                              Na jego twarzy nigdy nie pojawiał się uśmiech, minę miał zawsze groźną, z lekko uniesionymi brwiami, jakby się miał zaraz rozzłościć.  Zawsze powtarzał, że nie lubi świąt Bożego Narodzenia. Pan Józef był niezwykle skromny, raczej cichy i spokojny, ale bardzo uprzejmy i życzliwy.                                   Pomagał sąsiadom w różnych pracach i został nazwany „Józef – Złota Rączka”.  Niestety ludzie nie traktowali go ani zbyt dobrze, ani zbyt poważnie, być może ze względu na jego wygląd i niezbyt miły zapach. Mimo że pomagał i brał za to bardzo skromne pieniądze, to nie wszyscy odnosili się do niego z szacunkiem. Często przeklinali do niego, wykorzystywali go, lub targowali się o jedną złotówkę, mimo że i tak pan Józef pobierał niskie opłaty za swoją pracę. Wnosił meble pani Krysi na szóste piętro, gdy się wprowadzała, naprawił rower Janka z parteru, gdy ten wpadł z rozpędu w krzaki, wymienił zamki w mieszkaniu pana Tadka, gdy ten miał włamanie w zeszłym roku, pomalował huśtawki na placu zabaw, gdy były już bardzo zniszczone. Jednym słowem umiał i robił chyba wszystko. 

To był grudzień tuż przed świętami, pan Józef naprawił nasz zlew w kuchni i kilka jeszcze innych rzeczy. Gdy wyszedł późnym wieczorem, zorientowaliśmy się, że zapomniał szalika, a tego dnia był bardzo duży mróz. Ubrałam się i wybiegłam za nim, miałam krzyknąć, żeby poczekał, ale ciekawość zobaczenia gdzie mieszka i z kim, była silniejsza. Tego dnia nie oddałam mu szalika, zawróciłam do domu, gdy zorientowałam się, gdzie mieszka. Następnego dnia, gdy Pan Złota Rączka jak zwykle pojawił się na naszym osiedlu, pobiegłam do jego domu, by zobaczyć jak mieszka. Dom pana Józefa był mały, a drzwi były lekko uchylone. Weszłam nieśmiało do środka, w mieszkaniu nie było nikogo. Pokoje były małe i skromne, ale bardzo zaniedbane, wszędzie było pełno kurzu i pajęczyn, a w środku było dość chłodno. Na ścianach wisiały fotografie rodzinne. Zorientowałam się, że pan Złota Rączka mieszka tu od wielu lat samotnie, bez żony, dzieci czy wnuków. Zrobiło mi się bardzo smutno i żal, że za chwilę święta, a on będzie tu sam, bez choinki, bez prezentów i bez nikogo bliskiego. Opowiedziałam wszystko mamie i obmyśliłyśmy plan. Zrobiłam piękne zaproszenie na Wigilię dla pana Józefa, podałam adres i godzinę, podpisałam się „Anioł Bożonarodzeniowy”, zostawiłam przed drzwiami jego domu i miałam nadzieję, że przyjdzie.                                                                 Nadeszła Wigilia, choinka była ubrana, prezenty leżały gotowe, stół nakryty białym obrusem wraz z piękną zastawą. Zerkałam cały czas na zegarek. Nadszedł czas dzielenia się opłatkiem, gdy ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam, a przed moimi oczami stanął mężczyzna, pięknie ogolony, pachnący, w wyprasowanej koszuli i nowych spodniach, z lekkim uśmiechem na twarzy. To był pan Józef, nie mogłam uwierzyć w to, że jest tak inny niż na co dzień. Zasiedliśmy razem do stołu, jedliśmy, rozmawialiśmy, śmieliśmy się.  

Zrozumiałam, że radość świąt nie wynika tylko z choinki, prezentów czy potraw. To przede wszystkim spotkanie ludzi, nawet nie koniecznie rodziny, to życzliwość wobec siebie nawzajem. Trzeba po prostu mieć dla kogo się ładnie ubrać czy zadbać, trzeba mieć dla kogo się uśmiechać, potrzebujemy siebie nawzajem po to, by wiedzieć, że jest ktoś dla kogo jesteśmy ważni, a samemu jest bardzo trudno. Święta Bożego Narodzenia to czas miłości, radości i spotkań, są nie tylko dla mnie czymś ważnym. Atmosfera panująca w domu w tę wigilijną noc jest jakby była zaczarowana. W wigilijny wieczór wszyscy są sobie bliscy i nikt nie może być sam. Wiem, że święta są wspaniałe, lecz gdy pomyślę jak bardzo wielu jest ludzi samotnych, którzy nie mają już z kim spędzić tak rodzinnych świąt, uświadamiam sobie, że dla nich, ten czas, jest jednym z najtrudniejszych i najsmutniejszych dni w całym roku, bo właśnie w dniu Wigilii zdają sobie sprawę, że są opuszczeni i samotni.                            Dlatego od tamtego grudnia, każdą Wigilię pan Józef Złota Rączka spędzał z nami, zawsze czysty, ogolony, wesoły i zawsze w wyprasowanej koszuli, i już ciągle powtarzał, że bardzo lubi święta i czeka na nie cały rok.



Agnieszka G. kl. Vc

Pewnego dnia żyła sobie pewna  rodzina która codziennie się kłóciła i miała siebie dosyć. Gdy już zbliżały się święta, rodzina postanowiła pojechać na zakupy świąteczne. Po paru minutach, gdy już wchodzili do sklepu, zastanawiali się co mogą wziąć, żeby zrobić dwanaście potraw na święta, gdy już wybrali i zapłacili za zakupy, wyszli ze sklepu i pojechali do innego  po prezenty, a ich córka  i syn pojechali autobusem do domu. Gdy już były 2 dni do świąt ich nastrój zmienił się w świąteczny, czyli wesoły, rodzice pojechali po choinkę i bombki, a dzieci  zaczęły robić potrawy. Gdy już był dzień świąt dzieci bardzo wcześnie wstały jak rodzice i zaczęły ubierać choinkę, mama i tata szykowali stół na potrawy, wzięli ładny obrus  i pod niego położyli sianko tradycyjnie. Potem zaczęli rozkładać potrawy, takie jak: karp, barszcz czerwony z uszkami, jajka z majonezem, pierogi z mięsem i grzybami, makowiec, pasztecik…...itp. Potem zaczęli  rozkładać talerze dla siebie i dla niespodziewanego gościa po paru minutach jak wszystko naszykowali to podzielili się opłatkiem i składali sobie życzenia świąteczne . Potem zaczęli jeść i śpiewać kolędy przy stole po paru minutach mama i tata poprosili dzieci żeby wyszły na dwór poszukać świątecznej gwiazdki  , bo chcieli naszykować prezenty pod choinkę……..gdy już dzieci przyszły do domu były bardzo szczęśliwe z prezentów tak jak rodzice bo dzieci też dały prezenty rodzicom pierwszy raz. I dzieci i rodzice te święta odczuwały jakoś inaczej tak radośnie bez kłótni i spędzania niemiło. Te święta tak zmieniły ich rodzinę że,co roku święta były takie same wtedy do nich dotarło że nie warto się kłócić bo magia świąt to coś wspaniałego co może być. KONIEC

                                                                                                                                                            

Przesłano przez Jolanta Mazur